Drobna pożyczka
Uwielbiam podróże
pociągami, a już zwłaszcza wczesną wiosną, kiedy cieszy każde spojrzenie przez
okno. Drzewa pokrywają się świeżusieńką zielenią, obiecując, że przytłumiony
zimą świat już za chwilę będzie ciepły, pachnący, przyjazny. Tym razem
cieszyłem się także tym, że jadę do jednego z naszych piękniejszych wielkich
miast, w którym, choćbym miał pełne ręce roboty, wystarczy mi pobyć kilka
godzin, żeby porządnie wypocząć. Kiedy na dworze zaczęło się już ściemniać,
poszedłem na herbatę do wagonu restauracyjnego. Jedyne wolne miejsce znalazłem
przy stoliku, przy którym elegancka pani w okularach poiła soczkiem niespełna
trzyletnią dziewczynkę. Zapytałem, uśmiechnąłem się, przysiadłem, a że
dziewczynka na to zaczęła przemawiać do mnie swoim zadziwiającym narzeczem, za
chwilę zgadałem się i z panią, która okazała się jej babcią. I tak zaczęła się
bardzo miła podróżna konwersacja i sympatyczna kolejowa znajomość. Jak to w
takich sytuacjach bywa, opowiedzieliśmy sobie nawzajem sporo ciekawostek, nie
przedstawiając się sobie nawet: ja dowiedziałem się, po co babcia z wnuczką
jeździły do Warszawy, a ona, po co ja jadę do ich miasta. Póki co, wiedziałem
tylko, że dziewczynka ma na imię Maja.
Dojechaliśmy, potem
jeszcze przeszliśmy przez dworzec, rozmawiając, a ja – ponieważ wychodząc z
domu, jak często, w ostatniej chwili, zapomniałem wziąć gotówki – po drodze
podszedłem do wszystkich kolejnych bankomatów, z których każdy – co za pech –
akurat nie działał. Trudno – pomyślałem na głos – kupię bilety na autobus,
płacąc kartą. Rozmawiając, weszliśmy do dwóch dworcowych kiosków, ale – jak na
złość – w każdym z nich można było płacić tylko gotówką. Zaniepokojony – do
hotelu miałem naprawdę daleko – zapytałem uprzejmej współpasażerki o jakieś
bankomaty w okolicy, ale ona machnęła ręką i uśmiechnęła się.
– Ależ po co ma pan
szukać bankomatów – powiedziała. – Przystanek ma pan tuż przy wyjściu z dworca,
kupię panu ten bilet. I drugi, żeby jutro mógł pan dojechać do centrum. Albo
wie pan co? – dodała, widząc, że się waham. – Pożyczę panu dwadzieścia złotych,
trochę gotówki więcej przyda się panu na wszelki wypadek. Pan ma jutro zajęcia
tuż obok mojej pracy, wpadnie pan, odda. Proszę.
Podała mi banknot. I
jeszcze zgrabną wizytówkę, na którą tylko rzuciłem okiem i sam podobnej nie
mając, przedstawiłem się z imienia i nazwiska. Podziękowałem, kupiłem bilety, a
potem babcia i wnuczka (musiały jeszcze chwilę zaczekać, aż odbierze je
samochodem tata Mai) odprowadziły mnie do przystanku. Kiedy odjeżdżałem,
spojrzałem jeszcze na nie. Moja współpasażerka wzięła wnuczkę na ręce, a Maja
pomachała do mnie złożoną kolorową parasolką, która zza szyby autobusu wydała
mi się bukietem kwiatów. Takie drobne wydarzenie – a takie krzepiące! Spotykają
się zupełnie obcy ludzie, a nie rzucają się sobie od razu do gardła, nie
przepychają się i nie warczą na siebie, za to cieszą się wspólnym, chociaż
krótkim czasem, są dla siebie życzliwi i pomocni. Ufają sobie. Ludzie sobie
ufają!
***
To spotkanie, rozmowa i
miły gest współpasażerki napełniły mnie radością na cały następny ranek i
wczesne popołudnie. Zajęcia, które prowadziłem, choć wymagające dużego
skupienia i wysiłku umysłu, poszły mi jak z płatka – okazało się, że
uczestniczyły w nich osoby bardzo zainteresowane tematem, było wiele pytań,
które przerodziły się w otwartą dyskusję. Rozmawialiśmy w sali wykładowej, do
której wkrótce zaczęli schodzić się słuchacze kolejnych zajęć. Kilka ciekawych
osób zaprosiło mnie jednak do kawiarni na dokończenie rozmowy. Do miejsca pracy
mojej znajomej z pociągu, mieszczącego się w efektownej kamienicy, starej, ale
z czyściusieńką jasną fasadą, dotarłem tuż przed godziną piętnastą, uprzednio
pobrawszy z bankomatu pieniądze, zakupiwszy ładną kopertę i kartkę, na której
napisałem parę słów podziękowania. Tabliczka zawieszona przy ciężkich
drewnianych drzwiach wejściowych skierowała mnie na trzecie piętro, które, jak
się okazało, całe zajmowane było przez poszukiwaną instytucję. Instytucję –
dodajmy – zajmującą się doradztwem w jakiejś hermetycznej (w każdym razie dla
mnie) biznesowej specjalności.
Przez recepcjonistkę
zostałem powitany przemiłym pytającym spojrzeniem. Powiedziałem, do kogo
przychodzę i w jakiej sprawie. Rozmówczyni uniesieniem brwi godnym Noli Rae,
brytyjskiej mistrzyni pantomimy, wyraziła przeogromne zmartwienie, że „pani
prezes wyszła dosłownie dziesięć minut temu i już dzisiaj nie wróci”.
Ja także zmartwiłem się
trochę, jednak chcąc pocieszyć recepcjonistkę, uśmiechnąłem się i zaproponowałem,
że zostawię u niej kopertę z liścikiem i banknotem, a ona odda ją jutro pani
prezes. Recepcjonistka jednak stwierdziła, że lepiej będzie, jeśli zostawię
kopertę „u pani Agnieszki”. Zadzwoniła do wzmiankowanej, aby mnie zapowiedzieć,
po czym zostałem skierowany do pokoju znajdującego się pośrodku długiego
korytarza. Podszedłem, zapukałem, otworzyłem drzwi, zobaczyłem kilka stanowisk
biurowych, przy których siedziały dwie kobiety i trzech mężczyzn. Jedna z pań,
widocznie właśnie pani Agnieszka, wstała, dała mi ręką znak, podszedłem,
uprzejmie wskazała mi krzesło i jednocześnie usiedliśmy.
– Pan ma przesyłkę do
pani prezes – raczej stwierdziła, niż zapytała.
– Właściwie nie, nie
przesyłkę, po prostu chciałem jej oddać dwadzieścia złotych, jestem jej winien…
– Ach, więc pan jest
prywatnym znajomym pani prezes?
– Nie, nie jestem,
właściwie wcale się nie znamy, spotkaliśmy się w pociągu…
– W pociągu?
– W pociągu. Pani prezes
pożyczyła mi dwadzieścia złotych, właśnie…
– Ale pani prezes nic mi
nie mówiła.
– Rozumiem, oczywiście –
kiwnąłem głową potakująco. – Ale ja od pani prezes nic nie chcę, zostawię tylko
dwadzieścia złotych i list. Czy mogłaby pani oddać? I podziękować ode mnie?
– No ale właśnie mówię,
że ja nic nie wiem. Pani prezes nie mówiła, czy to było dwadzieścia złotych,
czy ile.
Ach, na moment odebrało
mi mowę, zmniejszyłem się troszeczkę, a mój wzrok mimowolnie powędrował ku
ziemi. Musiało to zrobić wrażenie na pani Agnieszce, bo zaraz odezwała się
pojednawczo:
– Nie, ja nic nie mówię,
tylko nie chciałabym, żeby potem pani prezes miała do mnie pretensje. Albo żeby
coś pomyślała, rozumie pan?
Nie rozumiałem, ale na
wszelki wypadek zaproponowałem, trochę jakby obcym głosem, że przecież mogę
zostawić zaklejoną kopertę z banknotem w środku. Że zostawię też numer
telefonu, aby można było w razie czego rozstrzygnąć wszelkie wątpliwości. Jakby
na dowód szczerości swoich intencji położyłem na biurku pani Agnieszki i
kopertę, i banknot, które po dłuższej milczącej chwili ujęła dłoń świadcząca
niezbicie o tym, że stylizacja paznokcia jest dziedziną sztuk pięknych, w
której ojczyzna nasza wciąż stanowi prawdziwą światową potęgę, mimo że nasi jej
mistrzowie porzucili już rozbuchany barok na rzecz harmonijnego klasycyzmu.
Dłoń-arcydzieło uniosła kopertę na wysokość głowy (znakomicie świadczącej z
kolei o rodzimych stylistach fryzur) i zamachała nią gestem subtelnym a pełnym
wyrazu, jakby dłoń romantycznej damy machała chusteczką na pożegnanie kochanka
wywożonego na Sybir.
– Tomek, jak sądzisz? –
pani Agnieszka zagadnęła siedzącego naprzeciw niej przystojnego kolegę. Ten
uniósł wzrok utkwiony dotąd w ekranie komputera, obrzucił przedmiot wątpliwości
koleżanki wzrokiem zdradzającym profesjonalistę i znawcę, którego ekspertyzom
ufać można bezgranicznie. Po czym wzruszył ramionami i orzekł:
– Ja wiem?…
I wrócił do powierzonych
mu zadań, które z pewnością wykonuje rzetelnie.
– Ale zaczekaj – odezwała
się znad najodleglejszego biurka pani w żakiecie koloru mleka z odrobiną kawy.
– A skąd pani prezes będzie wiedziała, że to ty zakleiłaś kopertę? Że nie na
przykład pan zostawił niezaklejoną, bo przecież zostawia się zwykle
niezaklejoną, a ty coś tam tego, i nie zakleiłaś? Nawet nie, że pomyśli, że
specjalnie coś tam, ale że pomyśli, że coś tam pomyliłaś czy coś?
Ów wywód zrobił wielkie
wrażenie na pani Agnieszce, która bez słowa odłożyła kopertę i banknot i
podsunęła je w moim kierunku.
– Ależ bardzo przepraszam
– jęknąłem – ja chcę tylko oddać dwadzieścia złotych, nic więcej. Oddam i sobie
pójdę…
– Niech pan przyjdzie
jutro – koleżanka pani Agnieszki okazała się Salomonem. – Pani prezes już
będzie.
– Dziś wieczorem wracam
do Warszawy.
– To nie może pan zostać
dzień dłużej?
– Kupiłem bilet, mam
pracę, hotel drogi – poczułem się tak winny odrzucenia znakomitego rozwiązania,
że wyrzuciłem z siebie litanię usprawiedliwień, którą zakończyłem szeptem:
Przecież to nie jest nic wielkiego, ja chcę tylko zostawić dwadzieścia złotych.
– No tak, ale w razie
czego, to pani prezes pomyśli, że to my tam coś. A pan sobie pojedzie!
– Boże! – szepnąłem i nie
wiem, czy sprawił to wezwany, czy moja bezradna mina, ale pani Agnieszka kazała
mi zaczekać, wyszła z pokoju i nie wracała dobre dziesięć minut, a każda z tych
minut w mojej głowie rozciągała się w kwadrans. W końcu ukazała się w drzwiach.
– Pan dyrektor pana
przyjmie – wskazała mi dłonią korytarz i odprowadziła do drzwi gabinetu.
Zapukała i gestem zaprosiła mnie do wnętrza. Z fotela uniósł się lekko
szpakowaty mężczyzna w okularach o oprawce tak cieniuteńkiej, jakby w ogóle jej
nie było. I w garniturze dopasowanym i odprasowanym idealnie, jakby prasowano
go na właścicielu.
– Znam sprawę – rzekł
zdecydowanie właściciel garnituru, podchodząc i podając mi rękę, której
istotnym elementem był ostry jak żyletka mankiet błękitnej koszuli ujęty gustowną
spinką. – I myślę, że powinniśmy się razem zastanowić nad jej rozwiązaniem.
– Oczywiście –
odetchnąłem z ulgą. – Zostawię pieniądze i liścik u pana i gdyby pan mógł ode
mnie podziękować…
– Sugerowałbym jednak
odmienne postępowanie – pan dyrektor splótł palce na wysokości piersi.
– Odmienne?
– Jest przecież tyle
możliwości, adres pan zna, nazwisko pani prezes, są przecież wyspecjalizowane
instytucje, zarówno publiczne, jak i prywatne…
– Mam wysłać pieniądze
pocztą?
– Jeśli uważa pan, że tak
będzie lepiej…
– Przecież to pan
powiedział…
– Ja absolutnie nic nie
powiedziałem. Sugeruję jedynie rozważenie różnych możliwych opcji.
– Ale czy nie mógłby pan
po prostu przekazać przy okazji pani prezes…
– Samodzielnie nie mogę
podjąć takiej decyzji. Chciałbym tylko zauważyć, że nasze biuro jest w zasadzie
miejscem, w którym mogą przebywać wyłącznie osoby zatrudnione. Ewentualnie po
uprzednim umówieniu.
– Czyli rozumiem, że nie
mogę tu przebywać?
– Ja nie mówię, że pan
nie może tu przebywać, ja przecież nic takiego nie powiedziałem. Ja tylko
rozważam, czy pan może tu przebywać.
– Jak rozumiem, to
znaczy, że mam stąd iść?
– Ja nie powiedziałem
przecież ani razu, że pan ma stąd iść. Ja tylko się zastanawiam, czy pan nie
powinien podjąć takiej decyzji.
Podjąłem zatem decyzję.
Kiedy szybkim krokiem opuszczałem ulicę, przy której znajdowało się biuro,
minął mnie samochód, w którym dostrzegłem moją współpasażerkę z pociągu.
Odwróciłem się. Samochód zatrzymał się przy kamienicy, ona z niego wysiadła. W
dłoni trzymała przedmiot, który w pierwszej chwili wziąłem za złożoną kolorową
parasolkę, ale który po uważniejszym oglądzie okazał się nahajką. Weszła do
bramy, a ja krokiem jeszcze szybszym poszedłem na dworzec. Pieniądze odesłałem
pocztą.
😳
OdpowiedzUsuń