Dżakuzi
Jak się sprawa ma, zaczęliśmy się orientować jakieś pięć minut po odjeździe. Na zewnątrz było tego dnia trzydzieści cztery stopnie, ale w cieniu, a mikrobus, zwany nie tylko w tych stronach busikiem lub marszrutką, wjechał akurat w pełne popołudniowe słońce. Wszystkie miejsca zajęte, choć na szczęście bez stojących, każde miejsce piętnaście złotych, współpasażerowie na siedzeniach podwójnych poprzytulani do współpasażerów nagimi ramionami, z których w takiej sytuacji płynęło niczym ze skały dotkniętej laską Mojżesza. Piekarnik. – Panie kierowco. Ale tu się żadne okno nie otwiera? – zagaiła w końcu pani siedząca w głębi. Nie dokonam tu bliższej charakterystyki tej pani, a zwłaszcza nie opiszę jej wyglądu, ponieważ siedziałem akurat na pierwszym pojedynczym fotelu od przodu, nieco za długie nogi wsunąłem pod poręcz z metalowej rury, a tam zaklinowały się one tak, że nie byłem w stanie się odwrócić. – W tych nowoczesnych się nie otwiera – odpowiedział za kierowcę pan, którego ...