Posty

Trąd w Warszawie

19 listopada 1937 roku rano tłumek reporterów otoczył warszawski żydowski szpital na Czystem. Od kilku dni było wiadomo, że dziś właśnie specjalnie przystosowanym samochodem Zakładu Higieny Zarządu Miejskiego zostanie wywieziona do leprozorium niedaleko Tartu w Estonii 56-letnia Fajga Cwibusowa (Szwibusowa), jedyna w międzywojennej Polsce osoba, u której zdiagnozowano trąd.   Z Polski do Argentyny i z powrotem Przed siedmiu laty Cwibusowa wraz z mężem przyjechała do Warszawy z argentyńskiej stolicy Buenos Aires. Zatrudniła się jako pomoc domowa i, jak to często bywało w tym zawodzie, w ciągu trzech lat kilkukrotnie zmieniła miejsce pracy. Ostatnia pracodawczyni zauważyła na rękach swojej gosposi mocną, niegojącą się wysypkę. Ponieważ Cwibusowa zajmowała się także gotowaniem dla całej rodziny, została wysłana do lekarza. Kilku specjalistów nie rozpoznało choroby, ale w końcu odesłali ją do takiego, który nie miał wątpliwości. Cwibusowa została natychmiast pozbawiona wolności i...

Carskie brylanty, czyli figle farmazoniarzy

 Dwóch najsłynniejszych warszawskich oszustów, którzy działali przeważnie po lewej stronie Wisły – i o których będzie jeszcze można tu przeczytać – Izraela Ejzenberga zwanego „Wesołym Ignasiem” i kilkukrotnego sprzedawcę Kolumny Zygmunta Alfonsa Cynjana, znamy z imienia i nazwiska dlatego, że swoje figle, nawet bardziej niż dla pieniędzy, robili dla rozgłosu i łotrzykowskiej sławy. „Wesoły Ignaś” potrafił wysyłać do redakcji dzienników pełne oburzenia listy, kiedy któreś z jego pełnych fantazji oszustw przypisano komuś innemu. Cynjan nawet pozostawił dla potomnych pamiętniki. Przedwojennym oszustom praskim – zwanym w złodziejskiej gwarze „farmazoniarzami” – na rozgłosie absolutnie nie zależało. Często ich działania przypominały pracę reżyserów teatralnych lub filmowych, z pisaniem precyzyjnego scenariusza, angażowaniem i ustawianiem aktorów, zamawianiem kostiumów, charakteryzacji. Jednak zawsze dbali o dyskrecję, o to, żeby żaden z twórców tego teatru nie chwalił się swoją rolą. ...

Zbrodnie z namiętności, czyli książkołapstwo

Józef Andrzej Załuski (1702-1774), współzałożyciel, wraz z bratem Andrzejem Stanisławem (1695-1758), Biblioteki Załuskich, pierwszego w Polsce wielkiego księgozbioru udostępnionego publiczności, niestrudzenie penetrował polskie i zagraniczne kolekcje w poszukiwaniu wartościowych pozycji. Miał znakomitą intuicję, rzadko zdarzało się, żeby wrócił z wyprawy bez wspaniałych trofeów. Protekcja brata, biskupa, a potem także jego własna godność biskupa kijowskiego, otwierały przed nim podwoje bibliotek klasztornych, kościelnych czy miejskich archiwów, a także magnackich i ziemiańskich rezydencji, w których nierzadko gromadzone od stuleci księgozbiory porastały kurzem i pajęczynami. Załuski był w swojej kolekcjonerskiej pasji typem obsesyjnym i kiedy sobie coś upatrzył, nie spoczął, póki tego nie zdobył. Pozyskiwał zbiory wszelkimi dostępnymi metodami. Potrafił wyprosić i wybłagać, często od nieświadomych wartości swoich kolekcji właścicieli kupował za bezcen, ale za szczególnie interesujące o...

Ulica książki

Na Świętokrzyskiej i przyległościach pierwsze antykwariaty handlujące używanymi książkami zaczęły powstawać już w I połowie XIX wieku. W końcu stulecia było już ich tyle, że ulica stała się mekką kolekcjonerów nie tylko z Warszawy i nie tylko z ziem polskich. Nierzadko z nieodległego Dworca Wiedeńskiego wysiadali przyjezdni z Galicji, Austrii, Niemiec, szli na Świętokrzyską, po czym obładowani pakunkami biegli na pociąg powrotny. Kupowali zresztą nie tylko książki i inne druki. Na Świętokrzyskiej było najwięcej w Warszawie sklepów handlujących antykami – meblami, numizmatami, obrazami i rzeźbami – zwanych tak samo jak te ze starymi książkami: antykwarniami lub antykwariatami. Tu także były sklepy z biżuterią, a już w dwudziestoleciu międzywojennym dołączyły sklepy filatelistyczne. Były na Świętokrzyskiej i handle, które łączyły asortyment wszelkich staroci, wspominał je w swoim poemacie „Popiół i wiatr” Antoni Słonimski”: „Stolica się nie szczyci przeszłością ojczyzny. To nie Krakó...

Brom dla Felka

  Przyszedł do burdelu młodzieniec niewielki, Gdy zobaczył kurwę, opadły mu szelki. (popularna piosenka dziecięca)   Jak Felek miał naprawdę na imię, jak na nazwisko – nie pamiętam. Odkąd jako siedmiolatek trafił do naszej szkoły, był Felkiem, lubił ten pseudonim i sam się nim przedstawiał. Nawet niektóre nauczycielki zwracały się do niego per Felek, choć on lubił wtedy zmarszczyć czoło i mruknąć: „Felek to dla kolegów”. Felka wszędzie było pełno, a najpełniej na boisku. Był fenomenalnym piłkarzem: obrońcą, pomocnikiem i napastnikiem w jednej osobie. Nieważne, w którym punkcie boiska przejął piłkę, nie oddał jej, póki nie wbiegł z nią do bramki. Drobny, giętki, przebiegał nam, dwa lata starszym, między nogami, kiwał, zwodził jak chciał. Dośrodkowywał sam sobie, dosłownie, potrafił spod własnej bramki wybić piłkę w powietrze na kilkanaście metrów ponad bezradnych przeciwników, rzucić się pędem, minąć wszystkich, przejąć piłkę główką i posłać do nieistniejącej siatki m...