Posty

Nędza etyki, czyli rozmowa z korwinistą

  1 Rozmawiałem niedawno z pewnym Sebastianem, którego parę lat temu przygotowywałem do matury. Dziś jest pomocnikiem kucharskim, ostatnio w jednej z warszawskich restauracji, gdzie karmią niewyszukanie i niezbyt drogo, a właściciele zarabiają nie na wysokiej marży, lecz na liczbie klientów. Jadam tam czasem właśnie dlatego, że niedrogo, ale jak mówi Sebastian, z jego perspektywy to nie restauracja, lecz fabryka. Bywają dni, kiedy rozbija po pięćset sznycli, przyprawia dwieście kaczych połówek, obiera ćwierć tony cebuli, a wszystko to w pośpiechu, krzyku, nerwach, że coś natychmiast potrzebne, a jeszcze niegotowe. Pamiętam, że Sebastian już w liceum z wypiekami na twarzy opowiadał o swoim gotowaniu, o przepisach, które wymyślił lub udoskonalił. Marzył o pracy szefa kuchni, o własnej restauracji. Polskiego chyba nie lubił, al...

Diabełek i jej przyjaciel

Diabełek powinien był się nazywać jakoś inaczej, bo co to za imię dla dziewczyny: Diabełek? Ale kiedy nas sobie znalazł, był tak malutki, że o tym, czy jest dziewczyną, czy chłopakiem, nie można było jeszcze było powiedzieć nic pewnego. A swoje imię dostał tak: była późna jesień, wieczór, już całkiem ciemno. Wyszedłem do sklepu po coś na kolację. Kiedy przeszedłem małą uliczkę dzielącą mój dom od sklepu, usłyszałem miauczenie. Zatrzymałem się, obejrzałem, rozejrzałem. Wcale nie jest łatwo na tle czarnego wieczora wypatrzeć maleńką czarną kulkę. Przez chwilę więc myślałem, że tylko mi się zdawało. I wtedy nagle czarna kulka zrobiła „hop!”, i wspięła się na nogawkę moich spodni. Drgnąłem przestraszony, a kulka: „hop” i zeskoczyła. Odbiegła na odległość dwóch, może trzech kroków i spojrzała na mnie ogromnymi złotymi oczami. – Ale diabełek! – powiedziałem do siebie, wzruszyłem ramionami i poszedłem do sklepu. A czarna kulka podreptała za mną. Zorientowałem się, kiedy już zrobiłem zakup...

Trąd w Warszawie

19 listopada 1937 roku rano tłumek reporterów otoczył warszawski żydowski szpital na Czystem. Od kilku dni było wiadomo, że dziś właśnie specjalnie przystosowanym samochodem Zakładu Higieny Zarządu Miejskiego zostanie wywieziona do leprozorium niedaleko Tartu w Estonii 56-letnia Fajga Cwibusowa (Szwibusowa), jedyna w międzywojennej Polsce osoba, u której zdiagnozowano trąd.   Z Polski do Argentyny i z powrotem Przed siedmiu laty Cwibusowa wraz z mężem przyjechała do Warszawy z argentyńskiej stolicy Buenos Aires. Zatrudniła się jako pomoc domowa i, jak to często bywało w tym zawodzie, w ciągu trzech lat kilkukrotnie zmieniła miejsce pracy. Ostatnia pracodawczyni zauważyła na rękach swojej gosposi mocną, niegojącą się wysypkę. Ponieważ Cwibusowa zajmowała się także gotowaniem dla całej rodziny, została wysłana do lekarza. Kilku specjalistów nie rozpoznało choroby, ale w końcu odesłali ją do takiego, który nie miał wątpliwości. Cwibusowa została natychmiast pozbawiona wolności i...

Carskie brylanty, czyli figle farmazoniarzy

 Dwóch najsłynniejszych warszawskich oszustów, którzy działali przeważnie po lewej stronie Wisły – i o których będzie jeszcze można tu przeczytać – Izraela Ejzenberga zwanego „Wesołym Ignasiem” i kilkukrotnego sprzedawcę Kolumny Zygmunta Alfonsa Cynjana, znamy z imienia i nazwiska dlatego, że swoje figle, nawet bardziej niż dla pieniędzy, robili dla rozgłosu i łotrzykowskiej sławy. „Wesoły Ignaś” potrafił wysyłać do redakcji dzienników pełne oburzenia listy, kiedy któreś z jego pełnych fantazji oszustw przypisano komuś innemu. Cynjan nawet pozostawił dla potomnych pamiętniki. Przedwojennym oszustom praskim – zwanym w złodziejskiej gwarze „farmazoniarzami” – na rozgłosie absolutnie nie zależało. Często ich działania przypominały pracę reżyserów teatralnych lub filmowych, z pisaniem precyzyjnego scenariusza, angażowaniem i ustawianiem aktorów, zamawianiem kostiumów, charakteryzacji. Jednak zawsze dbali o dyskrecję, o to, żeby żaden z twórców tego teatru nie chwalił się swoją rolą. ...

Zbrodnie z namiętności, czyli książkołapstwo

Józef Andrzej Załuski (1702-1774), współzałożyciel, wraz z bratem Andrzejem Stanisławem (1695-1758), Biblioteki Załuskich, pierwszego w Polsce wielkiego księgozbioru udostępnionego publiczności, niestrudzenie penetrował polskie i zagraniczne kolekcje w poszukiwaniu wartościowych pozycji. Miał znakomitą intuicję, rzadko zdarzało się, żeby wrócił z wyprawy bez wspaniałych trofeów. Protekcja brata, biskupa, a potem także jego własna godność biskupa kijowskiego, otwierały przed nim podwoje bibliotek klasztornych, kościelnych czy miejskich archiwów, a także magnackich i ziemiańskich rezydencji, w których nierzadko gromadzone od stuleci księgozbiory porastały kurzem i pajęczynami. Załuski był w swojej kolekcjonerskiej pasji typem obsesyjnym i kiedy sobie coś upatrzył, nie spoczął, póki tego nie zdobył. Pozyskiwał zbiory wszelkimi dostępnymi metodami. Potrafił wyprosić i wybłagać, często od nieświadomych wartości swoich kolekcji właścicieli kupował za bezcen, ale za szczególnie interesujące o...