Pani Mazurek
Kiedy ponad ćwierć wieku temu zaczynałem swoją nauczycielską pracę, osób rozumiejących, że nauczyciele mało zarabiają, spotykałem bardzo mało. A właściwie spotkałem wtedy jedną taką osobę: panią Krystynę Mazurek, mamę Marysi Mazurek, uczennicy z pierwszej szkolnej, licealnej klasy, której wychowawcą zostałem. Jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego dowiedziałem się, że w trzecim tygodniu września pojadę z moją klasą (której prowadzeniem byłem bardzo przejęty: będę uczył ludzi młodszych ode mnie o jakieś dziesięć lat, sam przecież pamiętam jeszcze świetnie, jak to w tym wieku było) na zieloną szkołę i na pierwszej wychowawczej lekcji mam ogłosić klasie zbiórkę pieniędzy. Każdy miał przynieść, jeśli dobrze pamiętam, sześćset tysięcy starych złotych lub ekwiwalent w nowych. Zbiórkę ogłosiłem, moi uczniowie, których imion i twarzy uczyłem się dopiero, zaczęli znosić pieniądze, ja zapisywałem na specjalnej karteczce, kto wpłacił. Bywało, że na przerwie ustawiała się do mnie kolej...