Nie warto żalów w sobie dusić
Miałem okropny dzień. Siedzę sobie w kawiarnianym ogródku w
samym centrum Warszawy, próbuję się chłodzić zimną wodą. Patrzę trochę
bezmyślnie wkoło, w pewnej chwili zerkam kilka
stolików dalej, bo mam wrażenie, że jedna z dwóch eleganckich pań przy nim
siedzących właśnie we mnie się wpatruje. To już poza zasięgiem mojego ostrego
wzroku, a okularów nie wziąłem. Po chwili widzę jednak, że pani unosi się i
podnosi rękę w geście pozdrowienia. Odpowiadam, a ona, teraz już widzę, że
uśmiechnięta, podchodzi w moim kierunku z szerokim gestem powitania.
– Pan Górski! - podaje mi prawicę, a lewicą dotyka
mojego ramienia. – Ile to już lat! Mam nadzieję, że nie ma pan do mnie żalu?
– Żalu? - staram się uśmiechnąć uśmiechem
człowieka, który do nikogo na tym świecie nie ma żalu i zamaskować w ten sposób
gorączkową próbę przypomnienia sobie mojej rozmówczyni.
– No, tyle lat minęło, ale ja wiem, że ludzie mają
żal za takie sprawy. Chociaż ja wcale nie chciałam, żeby pana wyrzucać, to mój
mąż, ale wie pan, przecież ostrzegałam pana, a on też ostrzegł, zanim zadzwonił
do dyrektora.
– Ostrzegł?
– No oczywiście, ja doskonale pamiętam, bo przy
mnie do pana dzwonił. Przecież z mojego telefonu pan rozmawiał.
Teraz dopiero przypomniałem sobie. Kilkanaście lat
temu byłem wychowawcą Antka, syna tej pani. Nie pamiętam, o co poszło, ale mama
Antka przychodziła do mnie kilka razy z żądaniem załatwienia jakiejś sprawy po
jej myśli. Za ostatnim razem powiedziała: "Jak ja z panem nie mogę się
dogadać, to mój mąż będzie z panem rozmawiał". Wyciągnęła telefon,
nacisnęła klawisz, podała mi. "Pan chyba w tej szkole długo już nie
popracuje" – usłyszałem z głośniczka. Albo: "Czy pan chce jeszcze
pracować w tej szkole?". Albo: "Proszę pana, pan chyba zapomina, z
kim pan rozmawia, dla mnie to naprawdę żaden problem, żeby pan tu nie
pracował". Nie pamiętam, podobne frazy, kiedy pracowałem jako nauczyciel,
słyszałem dość często i w tej szkole, i w innych, wszystko to zlewa mi się po
latach w jedną całość.
– Mój mąż... – pani przerywa moje rozmyślania. – Mój mąż jest niecierpliwy, choleryk, bardzo był wtedy zapracowany, wie pan, jak
to jest na takim stanowisku. I jak już musiał pojechać do dyrektora, ileś tam
czasu mu to zajęło, to ostro zakończył sprawę, jedno jego słowo, wie pan, jak
to jest. Nawet mówiłam mu później, że za ostro, zwłaszcza że ta wychowawczyni,
co przyszła od nowego roku po panu, to była beznadziejna. Antek był
zdruzgotany, beznadziejna, ani jednej wycieczki... On naprawdę pana lubił...
– Ale wie pani, wtedy, z tej szkoły to nikt mnie
nie wyrzucił. Sam odszedłem, uczyłem do końca roku...
– No tak, do końca roku, nie mówię, że jakoś
brutalnie, z dnia na dzień, mąż powiedział, że do końca roku...
– Nie, z tamtej szkoły odszedłem sam, bardzo słabo
tam płacili, a ja potrzebowałem akurat pieniędzy. Dostałem lepszą propozycję.
Moja rozmówczyni patrzy na mnie długo w milczeniu,
a z jej twarzy znika uśmiech. Czoło się marszczy, usta zaciskają.
– Oj, tak pan mówi, bo ciągle ma pan żal. Czy to
warto tak w sobie dusić po tylu latach? Przecież wszyscy widzieliśmy, ile dla
pana znaczyła ta klasa, ta praca. Nigdy nie uwierzę, że rzucił pan to wszystko,
nasze dzieci, ot tak, dla pieniędzy. Naprawdę, nie warto tak w sobie dusić żalów,
było, minęło.
Patrzę w jej wesołe przed chwilą oczy, które teraz
są wyraźnie smutne. I nagle myślę sobie, że skoro ja miałem dziś fatalny dzień,
to może niech ktoś ma dobry. Teraz uśmiech znika z mojej twarzy.
– Ma pani rację, nie ma po co dusić. Ale wie pani,
ta szkoła to było dla mnie wszystko. Jak sobie teraz o tym myślę, to wiele bym
zrobił, żeby wrócić do tamtego czasu i zgodzić się na wszystko, czego pani
chciała, czego chciał Antek. A zwłaszcza już nie zadzierać z pani mężem. Co
teraz u niego?
– Co u niego? Niedobrze! Widzi pan, jakie teraz
mamy czasy. Co może być? Ale za to Antek…
– Proszę pozdrowić Antka ode mnie.
- Pozdrowię. I męża.
– Męża nie. Za mało czasu minęło, długo nie mogłem
się pozbierać. Nie potrafię…
– Wie pani, kiedy ktoś może jednym swoim słowem…
– Nie warto, naprawdę nie warto – rozpromieniona
rozmówczyni obejmuje mnie i całuje w oba policzki. Żegnamy się serdecznie.
Komentarze
Prześlij komentarz