Dima i Pasza

 Ponad trzydzieści temu byłem sobie w Moskwie - wtedy jeszcze stolicy Związku Radzieckiego. W młodości przeżyłem wiele pięknych wzruszeń, a wśród nich i takie, że wraz z moimi moskiewskimi kolegami, Paszą i Dimą, na ławeczce cmentarza Wagańkowskiego, mając na oku tonący w kwiatach grób Włodzimierza Wysockiego, wypiliśmy wspólnie pół litra wódki pszenicznej, zagryzając drożdżowymi pierożkami z mięsem i zapalając papierosami Jawa. W pewnym momencie Dima uniósł kapsel od butelki.

- Popatrz - powiedział do mnie. - Tu widzisz właśnie istotę radzieckiego ustroju. Tanią wódkę leją w butelki zakrywane kapslem, który trzeba zerwać i zniszczyć, żeby dobrać się do zawartości. Takiej butelki z powrotem nie zakręcisz. Jeśli lud (takiego słowa użył: "narod") chce się odrobinkę napić, to już nie ma wyjścia, musi pić do końca. Co by im szkodziło robić zakrętkę z tego samego aluminium? Człowiek napiłby się jak człowiek, sto gram albo i dwieście, butelkę by zakręcił i kulturalnie schował do kieszeni na później. Ale chcą lud rozpijać i rozpijają.
- Ty co, durniu! - zaprotestował Pasza. - Gościowi w głowie mącisz! Jeszcze uwierzy i swoim opowie. Tu bracie - zwrócił się do mnie - chodzi o wyższą kulturę. U nas mało kto polewa tak wprost z butelki. Zazwyczaj butelkę otwierają i przelewają do karafeczki kryształowej czy szklanej, jak kto woli. A potem do kieliszeczka, maleńkiego, powolutku.
I tak sobie właśnie dziś przypomniałem moich dwóch moskiewskich kolegów, z których Pasza jest obecnie dziennikarzem państwowej telewizji, a Dima już jakiś czas temu zapił się na śmierć.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Książka-ulicznica

Trąd w Warszawie

Brom dla Felka