Żyć na kolanach
Pewien
mój przyjaciel pracował do niedawna w charakterze nauczyciela polonisty w
jednej z niemal trzystu warszawskich szkół ponadgimnazjalnych. Jeśli ktoś z państwa pracował w takim charakterze w jakiejkolwiek szkole
(ja pracowałem), to wie, że szkolny polonista traktowany jest i przez swoich
uczniów, i przez kolegów nauczycieli, a także przez szkolną i ponadszkolną
zwierzchność jako rezerwuar skrzydlatych słów, cytatów i przysłów, których
przeciętna polska placówka edukacyjna zużywa w ciągu roku ogromne ilości. Kiedy
tylko zbliża się jakieś świeckie lub religijne święto, rocznica ważnej daty
związanej w historią naszego kraju lub z patronem szkoły, polonista przyjmuje
defilady petentów z pytaniami o to, czy Wisława Szymborska lub ksiądz
Twardowski nie napisali przypadkiem jakiegoś wiersza o kulturze fizycznej (na
Dzień Sportu), czy Jan Kochanowski nie propagował aby w swych pieśniach
czytelnictwa (na Tydzień Książki), albo też jakim cytatem z naszych romantyków
można uczcić tysiącpięćdziesięciolecie chrztu Polski.
Przyjaciel mój, o którym mowa, cierpliwie służył
społeczności swojej placówki całą posiadaną wiedzą, a także umiejętnościami,
wśród których najistotniejsza była biegłość w posługiwaniu się wyszukiwarką
Google. Zdania przez niego dostarczane były potem przez nauczycieli i
uczniów-aktywistów pracowicie składane z papierowych liter na ścianach sal
lekcyjnych i korytarzy.
Zdarzyło się pewnego razu, że do mojego
przyjaciela, który akurat skończył lekcje i szykował się do wyjścia, przyszło
kilku uczniów jednej z klas drugich. Poprosili go o wspięcie się na ostatnie
piętro szkoły i pokazali dekorację, którą pracując wspólnie i pod wodzą swojej
wychowawczyni, tym razem w związku ze zbliżającym się, a obchodzonym corocznie
świętem szkoły, zawiesili na ścianie naprzeciw okien. Na udrapowanym
biało-czerwonym suknie czarnymi literami ułożono napis:
„LEPIEJ UMRZEĆ STOJĄC, NIŻ ŻYĆ NA KOLANACH”.
– Proszę pana – został zapytany mój przyjaciel. –
Kto napisał te słowa?
– Nie mam pojęcia – odpowiedział zapytany.
– Ale może pan sprawdzić? Bo chcemy napisać pod
spodem.
– Mogę, ale wy też możecie.
– Nie, pan to lepiej zrobi…
– Dobrze – odpowiedział, zamyślił się jednak przez
chwilę i dodał: - Ale przecież to bzdura. Ja tam wolę żyć na kolanach, niż
umrzeć stojąc.
Po czym odwrócił się i poszedł do domu.
Tym razem googlowa kwerenda przyniosła same
wątpliwości. Okazuje się, że autorstwo tej sentencji przypisywane jest niezliczonym
sławnym ludziom, wśród których jest i ateński przywódca Perykles, i rzymski
myśliciel Seneka, i Albert Camus, i Ernest Hemingway. Miłośnicy skrajnej lewicy
na całym świecie noszą to zdanie (w różnych wersjach językowych) na koszulkach
z Che Guevarą, a miłośnicy skrajnej prawicy w Polsce na koszulkach z
żołnierzami wyklętymi. Internetowa mądrość jako źródło tego cytatu podaje
(niesłusznie) 1 List św. Pawła do Tessaloniczan i (równie niesłusznie) maksymy
delfickie. A znaleźć jakieś wiarygodne i krytyczne opracowanie wskazujące na
autora sentencji nie sposób.
Przyjaciel mój postanowił więc powiedzieć uczniom
drugiej klasy o wynikach swoich poszukiwań i zaproponować niepodpisywanie
hasła.
Jednak ledwo następnego dnia przekroczył próg
szkoły, został poproszony przez woźnego o natychmiastowe stawienie się u
dyrektorki szkoły. Zameldował się więc u sekretarki, która natychmiast
wprowadziła go do gabinetu.
– Drogi panie – usłyszał od dyrektorki, zanim
jeszcze zamknęły się drzwi. – Ja bardzo chciałabym się dowiedzieć, po co to
panu było, bo pierwsze telefony od rodziców, to ja miałam już wczoraj, a dziś
to już i od rodziców, i koledzy oburzeni przychodzą, a wśród uczniów, z tego co
wiem, wrze.
– Przepraszam, ale nie rozumiem – odpowiedział.
– No a czego tu można nie rozumieć, ja tylko
chciałabym się dowiedzieć, co to było i po co. Wybryk? Prowokacja
intelektualna? Jakaś manifestacja?
– Manifestacja?
– No przecież wyśmiewał pan przy uczniach hasło,
które powiesili na ścianie.
– Wyśmiewałem?
– Drogi panie! I uczniowie słyszeli, i nauczyciele
słyszeli, a teraz i uczniowie, i nauczyciele domagają się wyciągnięcia
konsekwencji. Pewne sprawy, drogi panie, są dla naszych uczniów święte, i
wyśmiewać się z nich nie należy.
– Ależ pani dyrektor – zaoponował mój przyjaciel,
który nagle przypomniał sobie wczorajszy dzień. Chciał wyjaśnić, że w żadnym
wypadku z niczego się nie wyśmiewał, ale spojrzał tylko w oczy rozmówczyni i
zdał sobie sprawę, że wszelkie wyjaśnienia w jakiejkolwiek sprawie w obecności
dyrektorki (lub dyrektora) jakiejkolwiek szkoły nabierają natychmiast cech
żałosnego tłumaczenia się, krętactwa, infantylnego wymigiwania się od
odpowiedzialności. Postanowił więc nic nie tłumaczyć, ale (jak to nazywają
specjaliści podczas szkoleń dla personelu pedagogicznego) asertywnie
przedstawić swoje stanowisko:
– Pani dyrektor, absolutnie daleki jestem od
wyśmiewania kogokolwiek i czegokolwiek. Chcę jedynie oświadczyć, że ja, ja
osobiście, wolę żyć na kolanach, niż umrzeć stojąc.
Dyrektorka, która przed sekundą jeszcze wyrażała
całą sobą politowanie dla postawy mojego przyjaciela, nagle spojrzała na niego
z przerażeniem.
– Ależ kolego – szepnęła. – Czy pan to mówi
poważnie? Przecież pan podobnie jak i ja jest nauczycielem języka polskiego. A
to oznacza, że ma pan wpajać młodzieży nie tylko informacje, nie tylko
bezduszną wiedzę, ale i pewne określone postawy obecne w literaturze…
– W jakiej literaturze?
– A tu choćby, ten wiersz jest przecież w
programie:
„idź bo tylko tak będziesz przyjęty do grona
zimnych czaszek
do grona twoich przodków: Gilgamesza Hektora
Rolanda
obrońców królestwa bez kresu i miasta popiołów” –
czy wydaje się panu, że można być Hektorem, kiedy się żyje na kolanach a nie
umiera stojąc?
– Z całym szacunkiem, pani dyrektor, ale mnie o
wiele bardziej niż przykład Hektora przejmuje świadectwo jego zabójcy,
Achillesa, który spotkany w Hadesie przez wychwalającego jego dumę, męstwo i
bohaterską śmierć Odysa, odpowiedział:
„Odysie!
Ty chcesz w śmierci znaleźć mi pociechę?
Wolałbym do dzierżawcy iść pod biedną strzechę
Na parobka, i w roli grzebać z ciężkim znojem,
Niż tu panować nad tym cieniów marnych rojem!”
Czyż Achilles mówi tu co innego, niż to, że wolałby właśnie żyć na kolanach,
niż umrzeć stojąc?
– Ależ drogi panie! – usłyszał w odpowiedzi. – Co mi pan tutaj z jakimś… Ja
panu mówię, że Zbigniew Herbert… A pan mi tu jakieś! Zbigniew Herbert, mówi
panu coś to nazwisko? Ja tylko pytam, czy to nazwisko coś panu mówi?
Przyjaciel mój trwał jednak przy swoim, na co dyrektorka zareagowała refleksją,
że nie ma czasu na prowadzenie jałowych dyskusji i stanowczym poleceniem
służbowym. Kazała mu mianowicie przeprosić uroczyście całą klasę obecną przy
fatalnej wypowiedzi, wyjaśnić, kto był autorem słusznej sentencji i liczyć na
to, że wkrótce sprawa przycichnie.
– Koleżanki i kolegów nauczycieli, tych którzy wyrażali zaniepokojenie – dodała
– już ja sama przekonam, że pan żałuje tego wybryku. Proszę zrobić, jak mówię,
a wszystko będzie dobrze.
– Ale przepraszam – ośmielił się on jeszcze – którzy to koledzy wyrażali zaniepokojenie?
Może ja bym porozmawiał z nimi, wytłumaczył…
– Ależ jeszcze czego! Przecież oni mi zaufali. Prosili wyraźnie, żeby rozmowy
zostały między nami. Ja nie mówię, że pan… Ale wie pan, pod jaką ludzie
prezentujący określone postawy, właśnie te postawy, które pan zanegował,
pozostają presją.
Najbliższe kilka lekcji przeprowadził mój przyjaciel z nieodpartym wrażeniem,
że słuchacze wymownie milczą. Myślę, że niejeden szkolny polonista zna (ja
znam) milczenie klasy odpowiadające jego interpretacyjnym egzaltacjom, tym
razem jednak milczenie uczniów wydawało się mu nie milczeniem powszednim, ale
milczeniem nadzwyczajnym, wymownym.
Kiedy po trzech lekcjach, podczas długiej przerwy, postanowił przejść do pokoju
nauczycielskiego i pokrzepić się kilkoma łykami herbaty, stwierdził, że
natychmiast udało mu się nie tylko dopaść wolnego krzesła, ale i siedzieć przy
całkowicie wolnym stoliku, mimo że wokół innych tłoczyli się koleżanki i
koledzy. Po dzwonku podbiegł do jednej z koleżanek zmierzających na to samo piętro.
– Hanka!
– Nie mam czasu, mam kartkówkę!
Podbiegł do innej.
– Magda, o co tu chodzi? – złapał ją za łokieć.
– Oj, o co chodzi… Bo ty w ogóle nie znasz granic tych swoich wygłupów. Po co
ci to? No po co?
– Ale ja się nie wygłupiam. Przemyślałem to teraz dokładnie. I tak: wolę żyć na
kolanach, niż umrzeć stojąc. Tak! Rozumiesz?
– Oj, tak, na pewno. Wszyscy wolą umrzeć stojąc, a ty akurat wolisz żyć.
– Żyć na kolanach!
– Oj daj już spokój!
Odeszła, ale podszedł do niego fizyk, pan S., człowiek nadzwyczajnej
cierpliwości i życzliwości.
– Wiesz co? – powiedział. – Co ci właściwie zależy…
– Co mi zależy? Nic. Wolę żyć na kolanach. Nie chcę umierać choćby stojąc. A
ty?
– A ja? A ja mam dwa lata do emerytury i dzieciaki na studiach. Ja sobie będę
żył na kolanach, a moje dzieciaki kto nakarmi? Ty nakarmisz? A twoje dzieciaki
co, jeść nie potrzebują? Ty się lepiej zastanów chwilę. I wiesz co? Dyrektorce
niepotrzebnie to robisz. Ona jest, jaka jest, ale kto po niej przyjdzie, to nie
wiadomo. A ona ma w tym roku konkurs. Różnie tam mówią, ponoć ktoś już jest na
jej miejsce. I co? Ty sobie będziesz żył na kolanach, a oni tylko szukają
pretekstu, żeby ją utrącić i nam tu wrzucić jakiegoś…
Gdy znalazł się w klasie drugiej, tej właśnie, której obiecał zbadać pochodzenie
feralnego zdania, przez długi czas zbierał myśli. Postanowił zacząć od
sprawozdania z badań.
– Przykro mi – powiedział – ale nie dowiedziałem się, kto jest autorem tych
słów. Myślę, że to w ogóle nie jest możliwe do zbadania, bo przypisuje się tę
sentencję niezliczonym autorom. Nawet jeśli któryś z nich rzeczywiście tak
powiedział, to nie wiadomo, czy nie przywołał już istniejącego hasła, które
gdzieś zasłyszał. Z tego, co zdążyłem się dowiedzieć, niektórzy są przekonani,
ze powiedział to tuż przed rozstrzelaniem przez boliwijskich żołnierzy Ernesto
Che Guevara, taki argentyński i kubański komunista, który…
– Ta, komunista – obruszył się siedzący w drugiej ławce pewien Bartek. – Jak
pani X (wymienił tu nazwisko swojej wychowawczyni) mówiła, że jej znajomy ma
taki tatuaż z Polską Walczącą. Mówiła, co nie?
Szmer rozległ się po klasie. Przez długą chwilę narastał, mój przyjaciel podjął
próbę uciszenia go, ale bezskuteczną. W końcu złapał dziennik i wyrżnął całą
powierzchnią o blat pierwszej ławki.
– Milczeć!
Ucichli. Rozejrzał się po ich młodzieńczych twarzach, wziął głęboki oddech i
rzekł:
– Tak! Ja chcę żyć. Chcę żyć! Nie każcie mi umierać, błagam! Ja chcę żyć! Chcę
żyć choćby na kolanach. Ależ skąd, chcę żyć tylko na kolanach, chcę przeklęczeć
życie, bo tylko życie na kolanach jest coś warte. Milczeć! Chcę żyć na
kolanach… Na kolanach! Ja chcę żyć!
Obłędnie bezbłędne;)
OdpowiedzUsuńIle w tej historyjce jest faktów autentycznych?
OdpowiedzUsuńPołowa. Jest tu sto procent faktów i sto procent fikcji.
Usuń